Friday, July 3, 2015

Pięć miesięcy Małego Księcia


Notka spóźniona już o półtora tygodnia i tyle samo czasu mam ją otwartą ;). Z góry uprzedzam, że ta notka jest strasznie długa, ale ten piąty miesiąc był dość przełomowy - tyle się wydarzyło, tyle kamieni milowych, tyle zmian... :)

 
2015-06-22, poniedziałek

Wiek urodzeniowy: 5 miesięcy (21 tygodni 4 dni)
Wiek korygowany: 3 miesiące (13 tygodni 4 dni)

Wzrost: 63cm (aczkolwiek domowy centymetr wskazywał 65cm)
Waga: 6670g

Obwód główki: 41cm

Ubranka: 67-68, aczkolwiek w tej chwili jest w nie taki trochę "nabity", a w piżamkach stopy mu się zdecydowanie nie mieszczą, ma podkurczone paluszki (rozmiar stopy 9,5cm). W weekend pewnie znowu wylądujemy w Aubercie/Kiabi/Orchestrze, żeby kupić większe piżamki :). W ciągu dnia cały czas chodzi w samym body albo w samej pieluszce, ale nocami, pomimo wysokich temperatur w mieszkaniu, śpi w cienkich piżamkach.

Jeszcze trzy tygodnie temu spał w piżamkach 62, aż tu nagle, dosłownie z nocy na dzień - urósł. Przez dwa wcześniej głównie spał i jadł, jadł i spał i nie bardzo chciał robić czegokolwiek innego, a potem nagle bum, puf, i 4cm więcej. Gdybym tego nie widziała na własne oczy to bym nie uwierzyła, że to możliwe ;). Do spania założyłam mu jak zwykle cienką piżamkę, z Królem Lwem - a ponieważ bardzo lubiłam tę piżamkę to mieliśmy dwie identyczne. W ciągu dnia przebraliśmy Małego Księcia w body, wieczorem po kąpieli próbuję założyć mu drugą piżamkę z Królem Lwem, a tu zonk, nie mieści się :O. Pomyśleliśmy (wszyscy, bo akurat moja Mama też u nas była), że być może źle się uprała, zmniejszyła w praniu... więc spróbowaliśmy założyć drugą taką samą piżamkę, z poprzedniej nocy. Zonk, nie mieści się. :O. Spróbowaliśmy wszystkie piżamki po kolei, w których spał aktualnie - i żadna nie pasowała! Więc go zmierzyłam domowym centymetrem i okazało się, że mierzy 4cm więcej niż podczas ostatniego (czyli niecałe dwa tygodnie wcześniej) mierzenia :).

Pieluszki: Wciąż Pampers New Baby rozmiar 3 - Mały Książę trochę się wyciągnął, mięśnie brzucha sobie wyrobił - żartujemy, że teraz ma lepsze niż my obydwoje razem wzięci ;) - w związku z czym brzuszek mu się zmniejszył i teraz New Baby 3 są po prostu idealne. Tylko przed posiłkami zapinamy je luźniej, żeby było mu wygodniej :).

Kilka zdjęć:









Wygląd:
Oczy mu się zmieniają - są teraz bardziej szaro-zielone niż szaro-niebieskie. Wciąż myślimy, że docelowo będą brązowe, ale mamy nadzieję na zielone :). Wreszcie ma brwi i to całkiem ładne - oraz wreszcie zaczęły mu ponownie rosnąć włosy (w pierwszych miesiącach miał ładne, ale z nich wyrósł, dosłownie, kiedy rosła mu głowa włosy mu "zjeżdżały" niżej i niżej ;) - a potem te dłuższe włoski się wytarły i wyrosły mu nowe  już równomiernie). Rzęsy ma wciąż przepiękne i bardzo długie :).  Pępuszek już mu się zupełnie schował :).


Tak rzadko płacze, że nie jestem w stanie stwierdzić, czy płacze już w pełni z łzami czy nie. Nawet jak marudzi, to nie do końca płacze, tylko robi takie przeurocze: "meeeeeeeee". Bardzo dużo się uśmiecha i bardzo dużo się śmieje :). Śmieje się podczas wielu różnych zabaw, kiedy całuję go w brzuszek, kiedy Le Daddy (Francuz) łaskocze go brodą, kiedy bawimy się w konika, w gigantycznego Małego Księcia i nawet kiedy bierzemy jego łapki do góry, żeby zrobić "yay!".

Wracając do oczu - mieliśmy wyznaczoną wizytę o okulisty, ale krople przed badaniem mieliśmy zakroplić sami, w domu. Rano przed wizytą Le Daddy przeczytał instrukcję, po czym nas zatkało. Zwłaszcza lista niebezpieczeństw jakie grożą przy nieodpowiednim zakropleniu, przypadkowym połknięciu (polizaniu) lub jeśli kropla dostanie się do kanalika łzowego (w związku z czym po zakropleniu trzeba uciskać oko dziecka pod odpowiednim kątem, aby kropla nigdzie się nie dostała...). Poczytaliśmy ulotkę, poczytaliśmy na sieci, przeczytaliśmy ostrzeżenie francuskiego Ministerstwa Zdrowia (kilkoro dzieci nawet umarło przez złe podanie tych kropli) i szczerze mówiąc przeraziło nas to na tyle, że odwołaliśmy wizytę.

Poszliśmy jednak na moją wizytę (u tej samej okulistki, tylko pół godziny później). Pani okulistka nie była zachwycona tym, że nie będzie badała Małego Księcia, ale gdzieś podczas mojej wizyty wspomniała, że głównie to chciała zbadać jego wzrok, bo przecież już mógłby nosić okulary gdyby była taka potrzeba... I zaczęła naciskać na kolejną wizytę. Dzięki temu dotarło do nas, że tak naprawdę to jej zależy na wykonaniu tego badania ze względu na pieniądze, które by za to dostała!

We Francji system medyczny chwilami mnie zaskakuje - doktorzy nie muszą mówić wszystkiego pacjentom ani rodzicom pacjentów w przypadku dzieci. Doktorzy przekazują dokładnie tyle ile uważają, iż pacjent powinien usłyszeć i nie mają obowiązku przekazywania wszystkich informacji, ba, wręcz karta pacjenta jest przed pacjentem chowana. Tak jak jeszcze byłam w stanie to przeboleć kiedy sama byłam w szpitalu (w pewnym momencie przestano mnie informować o tym o ile przekroczone jest białko w moczu, czy próby wątrobowe, tudzież płytki krwi - zaczęto mi mówić, że numery są tak wysokie, że już nie mają znaczenia) - tak bardzo mi to przeszkadzało kiedy Mały Książę mieszkał w NICU, a ja nie miałam wglądu w żadne jego badania, ba, nawet po fakcie się dowiadywałam, że niektóre z nich zostały wykonane! Nawet kiedy jedna z pomocnic pokazywała mi kartę, żeby pokazać mi aktualną wagę (nie umiała przeczytać liczb po angielsku) to przykrywała kartką resztę karty i tłumaczyła, że nie może mi pokazać, bo to sprawa lekarza, a nie moja.

Po powrocie do domu sprawdziliśmy dokładnie wypis Małego Księcia ze szpitala i opis jego stanu. W wypisie była też pozycja pod tytułem "wzrok", a pod nim opis "wszystko w normie". Ponieważ nie wiedzieliśmy czy to badanie było pod kątem retinopatii czy nie - postanowiliśmy zadzwonić do naszego neonatologa (z którym nie mieliśmy kontaktu od dnia opuszczenia szpitala czyli 26 lutego) ze szpitala w Cannes i spróbować dowiedzieć się szczegółów. Neonatolog okazał się być niezwykle miły, zapytał o wypis i o to co jest dokładnie napisane; powiedział, że Małego Księcia pamięta (no cóż, ma dość unikalne imię, dzięki czemu większość osób, która się z nim spotkała to przez to go pamięta ;) ) i że z tego co pamięta to miał badanie dna oka i wszystko wyszło w porządku, ale, że jeszcze sprawdzi i oddzwoni następnego dnia potwierdzić.

Oddzwonił następnego dnia około 14 i powiedział, że faktycznie, badanie nie jest potrzebne, dobrze, że niepotrzebne Małego Księcia nie męczyliśmy, że jego oczy są w jak najlepszym porządku i że następne badanie tego typu będzie go czekało dopiero za jakieś dwa lata, głównie, żeby sprawdzić jakość jego wzroku. Także - wspaniale! Bardzo się ucieszyliśmy :).

Teraz będzie a propos uśmiechania się, zwłaszcza do obcych. Mały Książę przez całe swoje dotychczasowe życie zdążył się przyzwyczaić do tego, że wszyscy się do niego zawsze uśmiechają. Którejś czerwcowej soboty poszliśmy do optyka, żeby wyrobić okulary dla mnie (swoją drogą, jeszcze słówko o systemie medycznym we Francji - ubezpieczenie pokryło 100% moich okularów, zapas soczewek miesięcznych night&day oraz jednodniowych na rok, a za rok mam się stawić z odnowioną receptą po zapasy na kolejne dwanaście miesięcy) i oczywiście wzięliśmy ze sobą Małego Księcia. Mały Książę siedział sobie na kolanach u Le Daddy i się uśmiechał. Do sprzedawcy. Bardzo uparcie. Sprzedawca z równą upartością Małego Księcia próbował ignorować. W końcu Mały Książę po każdym uśmiechu do upartego sprzedawcy zaczął zerkać na mnie, żeby sprawdzić czy wszystko jest ok - potwierdzałam to uśmiechem i spojrzeniem, więc próbował dalej. Kiedy poczuł się jednak zbyt zignorowany, w końcu, szeroko się uśmiechając krzyknął do pana sprzedawcy, machając jednocześnie dłonią w jego kierunku. Sprzedawca musiał spojrzeć, zwłaszcza, że wszyscy dookoła zwrócili na nas w tym momencie uwagę, szybko się do Małego Księcia uśmiechnął, najwyraźniej bardzo zmieszany i czym prędzej zagłębił nos w papierach. Ja i Le Daddy staraliśmy się powstrzymać wybuch śmiechu, ze skutkiem różnym. Mały Książę natychmiast poczuł się usatysfakcjonowany i zmienił obiekt zainteresowania :).

Ale - wykazał też zachowanie odwrotne - tak jak od kiedy się uśmiecha, zawsze się uśmiechał do wszystkich - tak kiedy ostatnio poszliśmy do Auberta - sklepu z zabawkami i rzeczami dla dzieci, to zareagował wręcz przeciwnie. Mianowicie rozpłakał się, kiedy zbliżyła się do niego jedna ze sprzedawczyń ;). Przestał płakać natychmiast kiedy zeszła mu z oczu, ale kiedy wróciła do nas (pokazywała nam foteliki samochodowe) to ponowie zareagował płaczem. I znowu przestał płakać jak tylko się schowała. Nie kontynuowaliśmy, bo dziewczyna już zdążyła się tak sobie z tym poczuć, a już i tak były minuty do zamknięcia sklepu, więc wyszliśmy. :)

Słuch. Wciąż nie reaguje na swoje imię książkowo - czyli, powinien się odwracać kiedy słyszy swoje imię nawet w czyjejś rozmowie, albo zwyczajnie reagować nawet na zawołanie - ale tego nie robi. Reaguje kiedy chce i jak chce. Reaguje jak się do niego czule przemawia, ale wtedy reaguje na ton, a nie na imię i mogę go nazywać jak chcę, petit chat, koteczkiem, myszką, cutest boy i wszystkimi innymi czułymi słówkami, których w stosunku do niego używam, a i tak zareaguje - wielkim uśmiechem i wyciąganiem rączek "przytul mnie/podnieś mnie". Z samym słuchem nie ma jednak problemów.

Mówi bardzo dużo, aczkolwiek mam wrażenie, że chociaż jego mowa jest bardziej zróżnicowana, to mówi jednak mniej niż wcześniej. Nie wiem dlaczego, a lekarz nie wykazał żadnego zainteresowania tym tematem, więc zakładam, że jest w porządku i że więcej się dowiem na spotkaniu 21 lipca, z okazji sześciu miesięcy. Zdarza mu się powiedzieć "mama" i chociaż wiem, że to dla niego pewnie po prostu zbitek sylab to jednak serce rośnie ;). Zwłaszcza, że zdarza mu się dość często. Zdarza mu się też powiedzieć "am am" (tak jak my mówimy, kiedy opowiadamy mu o jedzeniu) i to nawet w dobrych momentach ;). Piszczy ślicznie, kiedy się ekscytuje, czasami też, jak coś opowiada, to zawodzi trochę jak mały wilczek.

Bawi się ustami, robi "prrrr", dmucha bańki, cmoka i robi różne inne cudne minki.

Łapie i chwyta wszystko co się da. I wszystko wkłada do buzi. Jest bardzo zainteresowany wszystkimi zabawkami, potrafi się wykręcić do przedziwnej pozycji, żeby zobaczyć co jest za nim:


Bawi się przeróżnymi rzeczami, z tap-tap pianinkiem włącznie, piłką sensoryczną wciąż (tylko, że sam z siebie dodał rączki, wcześniej tylko ją lubił kopać jak leżał) oraz innymi. Stracił za to zainteresowanie karuzelką i tak jak wcześniej uwielbiał żabkę, małpkę i ptaszka nad swoją głową, tak teraz kompletnie ich olewa. Żeby sprawdzić czy przypadkiem po prostu się nie znudził zabawkami - zamieniłam je na inne - ale tylko na nie spojrzał i tyle, pełna ignorancja. Za to zaczyna wykazywać zainteresowanie urządzeniem, które karuzelkę trzyma na jego łóżeczku, więc chyba wkrótce będziemy musieli to coś zdjąć, żeby nie zrobił sobie krzywdy.

Ma swoje dwie ulubione zabawki:


Pacynka po lewej, nazwana przez nas Butterwolf (bo myśleliśmy, że to wilczek, a okazało się, że to motyl ;), chociaż dla nas nie wygląda ;) ), musi być gdzieś obok cały czas, często ją przytula do spania w ciągu dnia (w nocy nie pozwalamy mu spać z niczym, ale o tym później), czasami po prostu ją trzyma, ale ssie Butterwolfowe uszka. Bardzo narzeka, kiedy zabawka umknie mu sama z siebie lub ktoś mu ją zabierze. Chociaż... po przemyśleniu dochodzę do wniosku, że bardziej narzeka jak zabawka sama ucieknie, jeśli ja odbiorę mu zabawkę to jest to w stanie zaakceptować.

Zabawka uciekła (miało być zdjęcie jak się bawi, ale wyszło jak wyszło, akurat uciekła ;) ):


Przewraca się z plecków na boczki lub bezpośrednio na brzuszek i idzie mu to fantastycznie, z brzuszka na plecki znowu mu idzie gorzej, bo znowu przytył ;). Mam wrażenie, że co przytyje to musi się na nowo uczyć przewracania z brzuszka na plecki ;). Poza tym wciąż podczas tego konkretnego przewracania się jedna rączka go blokuje i nie do końca wie co ma z nią zrobić. Łapie swoje stopy i czasem bawi się paluszkami - ale nie próbuje wkładać ich sobie do ust. :)

Kiedy poda mu się rączki to podciąga się nie tylko do siadu, ale również do stania. Z podparciem siedzi bez problemu:



Uczy się siedzieć bez podparcia i coraz lepiej mu to idzie. Uwielbia skakanie! Kocha stać. Cały czas chciałby siedzieć lub stać :).  

PEŁZA! Śmiesznie to wygląda, bo wypina wtedy kuperek do góry i przesuwa się trochę jak dżdżownica :).

Nie mamy ścisłego schematu dnia. Na samym początku wydawało nam się, że powinniśmy mieć i nawet próbowaliśmy coś wprowadzić, ale to było takie "nie-nasze", że nikt tego nie lubił, ani my, ani on. W związku z powyższym odpuściliśmy i płyniemy z prądem. Mały Książę je kiedy chce, śpi kiedy chce, bawi się kiedy chce. Od czasu kiedy odpuściliśmy wpychanie go w sztywne ramy dnia - rytm sam zaczął się nam klarować (aczkolwiek to wciąż Mały Książę czasem zarządza).

Wygląda to, mniej więcej, tak (w dniu roboczym, bo dni wolne są kompletnie inne):
1. Około siódmej rano Mały Książę się budzi i po porannej dawce uśmiechów je pierwsze śniadanie (je z jednej piersi, sprawdziliśmy, rano to około 180ml)
2. Potem się bawimy do około dziewiątej, kiedy to Mały Książę zaczyna być zmęczony i je drugie śniadanie (kolejne 180ml z drugiej piersi) po czym przy niej zasypia. To jest czas kiedy ja, starając się za bardzo nie ruszać, przytulam się do niego i robię różne rzeczy na komórce.
3. Mały Książę długo nie śpi i około dziesiątej jest już na nogach. Bawimy się i przygotowujemy lunch ;) do dwunastej z kawałkiem, a potem, kiedy Le Daddy wraca do domu i jemy lunch - Mały Książę również je lunch i zasypia na chwilkę przy piersi.
4. Po jego obudzeniu się, bawimy się do około piętnastej (zależnie od dnia), kiedy to Mały Książę znowu robi się głodny i śpiący równocześnie, więc znowu je zasypiając na jakieś 15-20 minut przy piersi
5. Kiedy się budzi znowu się bawimy, a potem on je i zasypia na parę minut koło siedemnastej lub osiemnastej, kiedy czekamy, aż Le Daddy wróci z pracy.
6. Potem znowu zabawa, często zabawa z tatusiem i kolejny posiłek około dziewiętnastej - dwudziestej.
7. Potem znowu zabawa i kąpiel. Czasami jest bardzo mocno śpiący już o dwudziestej i wtedy zamiast kąpieli jest dłuższa drzemka :). Kolacja około dwudziestej drugiej, dwudziestej trzeciej - wtedy zasypia przy piersi i budzi się dopiero następnego dnia rano :).

Jeśli chodzi o spanie - to był taki moment, kiedy Le Daddy spał dość nerwowo, cały czas się budził i w półśnie skakał nerwowo po łóżku szukając Małego Księcia - wówczas przenieśliśmy Małego Księcia do jego łóżeczka, które stało obok naszego łóżka. Spaliśmy sobie tak kilka tygodni, nawet nie wiem ile, ale takie noce były męczące, wszyscy się często budziliśmy, nie mogliśmy się wyspać, wszyscy sprawdzaliśmy co chwila czy pozostali są ok ;)... Potem stopniowo Mały Książę zaczął wracać do naszego łóżka. Najpierw po karmieniu około czwartej rano, bo tak się wtedy budził, a potem poczytaliśmy z Le Daddy mądre artykuły i książki i wyszło na to, że w sumie Małemu Księciu lepiej by się spało z nami. Więc wrócił do nas do łóżka, Le Daddy już nie śpi nerwowo, bo Mały Książę już nie jest taki malutki, Mały Książę zaczął przesypiać całe noce i nawet ja zaczęłam się zdecydowanie mniej budzić i mniej nerwowo spać. Wciąż budzę się od czasu do czasu i sprawdzam, czy Mały Książę oddycha (i wciąż mnie stresuje kiedy na parę sekund od czasu do czasu o oddychaniu zapomina), ale śpi mi się zdecydowanie lepiej!

Oczywiście Mały Książę nie śpi na "gołym" łóżku, ale w naszym łóżku jest po prostu jego kokonik (już "doroślejsza" wersja niż ta, którą dostaliśmy podczas wypisu z NICU w Cannes (o tym będzie w Naszej Historii) ). Kokonik sobie leży pomiędzy nami i wszystkim jest wygodnie :).


Takie uśmiechy mnie witają co rano:


A po drugim śniadanku czasami sobie tak drzemiemy:



W dni, podczas których Le Daddy jest cały czas w domu (na wypadek alergii lub zakrztuszenia się) - próbujemy nowego jedzonka. Próbowaliśmy marchewki i jest nawet całkiem całkiem oraz kaszki bananowej, która nie przypadła Małemu do gustu:




Marchewką bardzo chętnie się bawił i dopominał się "jeszcze", a kaszką nawet się nie chciał bawić i ewidentnie mu nie smakowała, zamykał usta, wypluwał.

***
Kompletnie się zdekoncentrowałam, przyznam szczerze, i zapomniałam co miałam jeszcze napisać.

O lustrze, może, i o morzu, o!

Generalnie rzecz biorąc nie przepada za sobą w lustrze, tudzież na ekranie aparatu, ale - pewnego dnia spojrzał w lustro i się zachwycił. Zaczął go dotykać, sprawdzać, uśmiechać się :). Również uśmiecha się do mnie w lustrze. :)

Morze. :) Nie podobało się na początku, ale jak poleżeliśmy na kocyku obok ryczących fal to już było lepiej :). 





Zmieniliśmy też fotelik samochodowy i wózek :). Do tej pory używaliśmy w funkcji obydwu koszyczka z wózka Bebe Confort 3w1...

Rany, właśnie sobie uświadamiam, że nie znam polskich słów dotyczących wózka ;).

Kółka mamy z serii High Trek, a góry z serii Creatis Fix (wszystko dostaliśmy w prezencie od Taty mojego Francuza czyli dziadka Claude'a). W tym zestawie są trzy góry: nacelle, czyli po polsku to CHYBA jest gondola (długie, z budką, dziecko w środku leży, może też służyć jako leżący "fotelik" samochodowy) - używaliśmy tego bardzo krótko. Drugą górą jest cosi, czyli po polsku nie mam pojęcia co ;). To jest taki jakby koszyczek, robi jednocześnie za wózek i za fotelik samochodowy, przy czym wygląda z boku jak przewrócony na plecy pac-man z rozdziawioną szerzej niż zwykle buzią ;). A trzecia góra to le hamac i to CHYBA jest spacerówka. Le hamac można ustawiać w różnych pozycjach, dziecko może siedzieć kompletnie, być przechylone do tyłu, a także zupełnie leżeć. :) 

Wracając do początku poprzedniego akapitu: do tej pory używaliśmy cosi, a teraz zmieniliśmy na osobny fotelik samochodowy (również prezent od dziadka Claude'a, jak większość dużych rzeczy, które mamy dla Małego Księcia) i na le hamac w ramach wózka. :)









Zaszalałam i zamówiłam sobie do "nowego" wózka nakładki z La Millou - mają przyjść jutro i mam nadzieję, że w realu będą tak samo piękne jak w sieci :). Jak przyjdą to się pochwalę ;). Zaszalałam w sumie potrójnie, bo korzystając z ogromnych promocji zamówiłam sobie też torbę JuJu BFF, do której wzdychałam już od dwóch miesięcy (60% taniej ją kupiłam!) oraz zamówiłam w Empiku trochę zabawek i nową matę do zabawy (bo jego ulubiona kiedyś Rainforest Fisher Price już mu się znudziła :(, szkoda, śliczna była, lubiłam ją :) ). Zabawne jest to, że za 7 zabawek, matę i jeszcze przybory kosmetyczne i aspirator - i na dodatek jeszcze za przesyłkę zagraniczną zapłaciłam tyle, ile we Francji kosztuje jedna, taka sobie na dodatek, mata do zabawy. :) 

***

To co mnie martwi to to, że Mały Książę nie umie sobie poradzić jeśli coś spadnie mu na twarz. Bawiliśmy się cieniutką, tetrową pieluszką, którą przesuwałam mu po twarzy - i wówczas pierwszy raz zauważyłam, że on nie próbuje sobie jej z twarzy zdjąć - za to wpada w absolutną panikę, zamiera bez ruchu i przestaje oddychać. Nawet nie próbuje się uwolnić :O. Nawet nie próbuje oddychać (a przez taką pieluszkę mógłby w pełni swobodnie!). Gorzej, że tak samo się zachowuje, kiedy materiałowa zabawka, którą się bawi spadnie mu na twarz - dlatego cały czas jest pod nadzorem. Ćwiczymy to - zakrywam nas oboje kołdrą, żeby widział, że jesteśmy razem, i pokazuję mu jak się odkopać, cały czas równocześnie się do niego uśmiecham i tłumaczę, że wszystko jest ok. 

To chyba wszystko! Gratuluję wytrwałym, którzy przeczytali wszystko ;). 

No comments:

Post a Comment