Saturday, October 1, 2016

Pięć ważnych dla mnie miejsc

Dzisiejszy post, mimo iż pisany w ramach Projektu Jesiennego Klubu Polki - jest dla mnie bardzo intymny.

Moja przygoda z Francją rozpoczęła się w 2006 roku, czyli dziesięć lat temu. Wtedy po raz pierwszy poleciałam samolotem, sama, postawiłam po raz pierwszy stopę na francuskiej ziemi. Wtedy też zostałam przywitana na lotnisku przez przystojnego bruneta i trzy drżące róże w jego drżącej dłoni :). Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że kiedyś porzucę ojczyznę i zamieszkam w tym pięknym kraju, gdzie ludzie władają jednym z najpiękniejszych (dla mnie) języków świata.

Nie do końca wiedziałam jak "ugryźć" temat najważniejszych miejsc. Czy powinno to być konkretne miejsca (Café de la Plage, Le Crystal?) czy też trochę mniej konkretne (rynek w Mougins, taras widokowy w Valbonne?), a może mogę do tego podejść opisując całe miasta, miasteczka?

1. Juan les Pins

Już sama nazwa jest piękna, prawda? Juan les Pins. Powietrze pachnie tam sosnami pinii i słoną morską wodą. Uwielbiam. Miasteczko jest niewielkie, leży na zachodzie Antibes, pomiędzy Antibes a Golfe-Juan. Ma śliczne plaże wysypane miękkim piaskiem... Pełno małych kawiarenek. Dlaczego jest dla mnie ważne? Bo to właśnie tam chodziłam na pierwsze randki z moim obecnym mężem (Le Crystal), to właśnie z Juan les Pins wypływaliśmy żółtą łodzią podwodną oglądać morskie dno w Baie des Milliardaires. To właśnie w Juan les Pins świętowaliśmy, kiedy okazało się, że jestem w ciąży (Café de la Plage i ichniejsze bajgle to było nasze ulubione połączenie). To właśnie tutaj przyjeżdżaliśmy na spacery nad brzegiem morza, kiedy potrzebowaliśmy po prostu odetchnąć. Tutaj nasz synek stawiał pierwsze kroki na piasku, pierwszy raz poczuł dotyk morskiej wody na swoich stopach. Z portu w Juan les Pins wypływaliśmy w nasze najwspanialsze rejsy. Tutaj tańczyliśmy nocą na piasku, oglądając pobliskie fajerwerki zamiast pokazów w Cannes, kiedy będąc w ciąży nie mogłam pływać jachtem, bo było mi zbyt niedobrze :). Na tej samej też plaży, rok później, oglądaliśmy sztuczne ognie już z naszym synkiem.


 










2. Sophia Antipolis - Résidence Saint Exupéry

Na oko zwykły budynek, rezydencja studencka, małe mieszkanka - 19m2 oraz 30m2, pralnia na drugim piętrze, żółte skrzynki na listy, śmieszne okrągłe okna, każde piętro nazwane na cześć innej książki Saint Exupéry... Ach, no i skorpiony, nie zapominajmy o skorpionach :). Wszędzie tam gdzie leżą dekoracyjne kamienie - nie radzę wchodzić, pod tymi kamieniami jest mnóstwo skorpionów. Wchodziły też do mieszkań, nawet do tych na czwartym (!) piętrze. Pierwszy raz spałam w tym budynku, w pokoju na drugim piętrze, kiedy przyjechałam do Francji w 2006 roku. Niezapomniany czas i najważniejszy w moim życiu. Tu spędziłam najwspanialsze wakacje - w 2007. W tym budynku też, chociaż na czwartym piętrze - zamieszkałam w 2012 roku. Liczyłam Polaków na innych piętrach i cieszyłam się, że są - chociaż nigdy nie miałam śmiałości do nikogo z nich się odezwać. Ta rezydencja pełna jest dla mnie wspomnień, pełna różnych "pierwszych razów". W tym budynku zaszłam w ciążę, szykowałam się do ślubu, w tym budynku dostałam pierścionek zaręczynowy od klęczącego przede mną mojego Francuza. W tym budynku, kilka lat wcześniej - przeżyłam najpiękniejsze Walentynki. Tutaj też, całe 10 lat temu, zaskoczyłam mojego Francuza przylatując na jego urodziny, w czerwonej kokardce na szyi, kiedy to powiedział, że to jedyne czego pragnie. :)








3. Villa Verde

Villa Verde to... sklep. Sklep z dekoracjami do domu, roślinami, zwierzętami i akcesoriami dla nich, a także z rzeczami do "craftingu". To miejsce dla mnie bardzo ważne, bowiem w pewnym sensie odmieniło moje życie :). W czerwcu 2013 zostałam bez pracy i trochę się w tym wszystkim zagubiłam. Nie wiedziałam już co chcę robić, kim właściwie jestem... Nagle przestałam być administratorem sieci, panią informatyk do wszystkiego, do której dzwoniono o każdej porze dnia i nocy... Przez całe wakacje zastanawiałam się co dalej i wymyśliłam, że może powinnam pójść w drugim kierunku, który mnie pasjonuje, może powinnam zacząć znowu rysować, malować...? W sierpniu, w moje urodziny, mój wtedy-jeszcze-nie-mąż zabrał mnie do sklepu z artykułami dla plastyków, gdzie wybrałam sobie farby, kredki (suche pastele), podobrazia, pędzle itd itp. A potem coś strzeliło mi do głowy i zapytałam sprzedawczynię czy wie, gdzie mogę kupić modelinę? Pani uprzejmie wskazała nam Villa Verde (nigdy wcześniej tam nie byliśmy), posłuchaliśmy jej i pojechaliśmy. Gdy weszliśmy najpierw rzuciły nam się w oczy storczyki, potem przestrzeń wypełniona zielenią. A następnie..... ach, jestem pewna, że oczy mi się zaświeciły jak zobaczyłam te półki wypełnione Fimo, narzędziami, farbami, wszystkimi artystycznymi cudami...! Kupiliśmy wtedy chyba prawie 30 kostek modeliny, każda w innym kolorze, a już następnego dnia zaczęłam się nią bawić. Szło mi wtedy jeszcze tak sobie, dopiero zaczynałam - ale miałam OGROMNĄ frajdę. W grudniu zaczęłam nagrywać tutoriale na YouTube. Dość szybko zyskałam pewną popularność, a potem wszystko potoczyło się jak kula śnieżna :). W tej chwili mam ponad 30000 subskrybentów i pieniądze wpływające na konto co miesiąc, nawet jeśli od dziewięciu miesięcy nie wrzuciłam nowego filmiku. Do Villa Verde zaś wracaliśmy tak często, że mieliśmy już swoich ulubionych sprzedawców, poznawali nas z daleka, pytali co u nas... Poza tym, w listopadzie i w grudniu Villa Verde przeobrażała się w magiczny sklep! Świąteczny sklep. Wszechobecne stroje Świętego Mikołaja, światełka, choinki, muzyka wszędzie, dekoracje świąteczne, ułożone kolorami i tematami, strefy kolorów...! Renifer i Mikołaj do zdjęć i przede wszystkim, przede wszystkim!!!! te miniaturowe miasteczka świąteczne i cała MASA akcesoriów do nich. Wszystko w przepięknej, miniaturowej skali. Cuda! Uwielbiam.


4. Mougins

W 2014 przeprowadziliśmy się do Mougins, miasteczka, które pod względem artystycznym całkowicie mnie zachwyciło. Na ulicach sezonowo stoją różne rzeźby, burmistrz często organizuje gry terenowe takie jak na przykład uliczny kalendarz adwentowy (każdego dnia inna osoba mieszkająca na Starym Mieście otwierała swoje okno, a w nim były niespodzianki), polowanie na rzeźby (w wersji dla leniwych rozdawane były mapki z lokalizacją poszczególnych rzeźb), w zimie, mimo iż na Lazurowym Wybrzeżu nie jest zimno i nie pada śnieg - na pięknym widokowym tarasie zorganizowane było lodowisko i kiermasz świąteczny... Piękne i bardzo interesujące miejsce z cudowną historią. Dla mnie ważne jest bo to właśnie w Mougins wróciliśmy ze szpitala z naszym maleństwem. To właśnie Mougins było dla niego jego pierwszym DOMEM. Tutaj wypowiedział swoje pierwsze słowa, dał mi pierwszego buziaka; tutaj spędziliśmy pierwsze Święta we trójkę. Tutaj pierwszy raz nasz Mały Książę usiadł, potem wstał :). Trzymany za ręce zrobił pierwsze kroki. To miejsce na zawsze pozostanie dla mnie bardzo ważne, pełne wspomnień i pełne emocji. Tyle się wydarzyło przez te półtora roku mieszkania tam! Tęsknię. :)






















5. Taras widokowy w Monako, tuż przy Oceanarium

W tym miejscu byłam tylko raz, ale jest ono dla mnie bardzo szczególne. Ciążę, jak już stali czytelnicy pewnie wiedzą, przechodziłam bardzo źle (niezależnie od tego - cudownie wspominam ten magiczny okres), do szóstego miesiąca miałam koszmarne mdłości, wymiotowałam praktycznie co kilka godzin, nie mogłam niczego konkretnego zaplanować, nic tak naprawdę zrobić. Monako jednak zaplanowaliśmy. Oczywiście, mieliśmy też plan B, na wszelki wypadek - ale bardzo chcieliśmy pojechać właśnie do Monako. Rano w moje urodziny pojechaliśmy na stację gdzie załadowaliśmy się do pociągu i pojechaliśmy :). O dziwo, czułam się świetnie. To był pierwszy dzień, w którym nie wymiotowałam, pierwszy dzień, w którym zgaga nie męczyła mnie aż tak bardzo :).

W Monako na stacji stało pianino, na którym grali losowi przechodnie. To było piękne doświadczenie - cudowna muzyka, głównie klasyczna, rozbrzmiewająca echem w tunelu stacji i prowadząca nas do wyjścia prawie jak magiczny flet.

Przed Oceanarium chcieliśmy chwilę odpocząć, zjeść, więc szukaliśmy ławki. Znaleźliśmy ją na tarasie widokowym, nieco schowanym, gdzie (o dziwo) nikogo nie było, więc mieliśmy całą przestrzeń dla siebie. Tam, w tym miejscu, w tamtej chwili - nie istniało nic poza nami, niebem, morzem, pięknem i miłością. Czyste szczęście :). Moja ciąża była bardzo trudna do samego (przedwczesnego) końca, a wspomnienie tego miejsca było moim "happy place", myślą, której się kurczowo trzymałam kiedy dzień po dniu pobierano mi sześć fiolek krwi, kiedy jedynym widokiem był dla mnie widok na szpitalny parking, kiedy było ciężko odnaleźć w sobie nadzieję. Wtedy zawsze wracałam myślami do tego miejsca, zamykałam oczy, wsłuchiwałam się w zapamiętany szum fal - pomagało :).









2 comments:

  1. Piękny, wzruszający wpis, i przecudowne zdjęcia! :) <3

    ReplyDelete
  2. Piękny, wzruszający wpis, i przecudowne zdjęcia! :) <3

    ReplyDelete